Mam wrażenie, że dzieci od
najmłodszych klas wyrabiają w domu nadgodziny jak korpoludki. A rodzice z nimi,
jako poganiacze. A ja się zastanawiam: czy ja, dorosły człowiek, nie mam prawa
zaplanować, że dzisiejsze popołudnie spędzę z moimi dziećmi na przykład w
parku, rozmawiając przy lemoniadzie? Dlaczego muszę być zakładnikiem lekcji?
A.
Szyłło Godzina wychowawcza. Rozmowy o polskiej szkole, Wołowiec 2017
Kiedy opublikowałam pierwszy artykuł
dotyczący zadań domowych „Nie” dla edukacyjnych mitów, czyli co z tymi zadaniami domowymi większość
czytelników przyklasnęła jego tezom, choć byli oczywiście także krytycy, którzy
uznali, że tekst jest jednostronny albo wewnętrznie sprzeczny. Od razu „zalały”
mnie też głosy zrozpaczonych rodziców, których dzieci przeładowane są nauką,
ale też głosy zrezygnowanych nauczycieli, którzy nie rozumieją, jak można
nauczać bez utrwalania wiedzy w domu. Wzbudziło to we mnie dwie refleksje: po
pierwsze – „nie” dla zadań domowych to za mało i wątek ten trzeba rozwinąć; po
drugie – konieczne jest znalezienie płaszczyzny komunikacji między rodzicami i
nauczycielami, przy założeniu, że każda z tych grup na wiele kwestii ma wpływ.
Rodzice - jestem za, a nawet przeciw...
Spora
grupa rodziców opisuje mrożące krew w żyłach historie dotyczące absurdalnych
zadań domowych, nad którymi ślęczą ich dzieci. Uczennica w pierwszej klasie
koloruje dużego drwala, przynosi jedynkę, bo zapomniała o jeszcze jednym małym
ćwiczeniu, jest zniechęcona do szkoły w pierwszym miesiącu nauki. Uczeń klasy
trzeciej poznaje na lekcji nowe sposoby obliczeń matematycznych, następnie do
domu otrzymuje zestaw czterech stron zadań do wykonania. Prace nieodrobione
opatrzone są jedynką, prace odrobione pozostają bez nauczycielskiego
komentarza. Zadanie domowe z informatyki ucznia klasy czwartej? Nauczenie się
na pamięć czterozdaniowej definicji pojęcia „informatyka” – opanowanie jednego
zdania nie zalicza, dwóch zdań – daje ocenę dostateczną, trzech – dobrą i
całości – bardzo dobrą…
Nie
dziwi sprzeciw rodziców wobec takiego braku refleksyjności (a nawet
profesjonalizmu) nauczycieli. Niektórzy agresywnie wypowiadają się na temat ich
kompetencji; inni mówią wprost do dziecka – nie musisz tego robić. Efekty?
Rodzice „okopują się” na swoim stanowisku, nauczyciele (czasem) odgrywają się
na dzieciach, a same dzieci są po prostu krańcowo zagubione.
Pisała
też do mnie spora grupa rodziców – zwolenników zadań domowych. Ich koronny
argument brzmi „ja odrabiałem zadania domowe i wyszedłem na człowieka”
(analogicznie do: „mnie bito i wyszedłem na ludzi”) – z uporem próbują oni
przyłożyć kategorie świata (który często idealizują) sprzed dwudziestu,
trzydziestu lat do współczesnych realiów, tak jak gdyby nic się nie zmieniło…
Zadania domowe są też dla nich ważnym sposobem kontroli (jaki przychodzi im do
głowy), czy dziecko w ogóle się uczy. Dzięki temu czują się bezpieczniej, mają
poczucie wpływu – syn/córka siedzi przy biurku nad ćwiczeniami/kartami
pracy/zeszytami/podręcznikami – na pewno się uczy… A poza tym – jest zajęte,
nie uzależnia się od komputera, nie przychodzą mu do głowy „głupie pomysły”…
Rodzicu, na co masz wpływ?
Wątpliwości,
pytania, argumenty „za”, argumenty „przeciw”, różne potrzeby i wizje dotyczące
dziecka – jak pogodzić te sprzeczności...? Co ma robić rodzic, który jest w tym
chaosie zagubiony, który chce wykształcić dziecko, ale nie decyduje się na
edukację domową czy demokratyczną, jest zależny od systemu, a jednak widzi jego
błędy?
Czy
warto być na permanentnej kontrze do tego systemu? Mam wrażenie, że to jedno z
najgorszych posunięć, na którym najbardziej cierpi dziecko. Warto się
dogadywać, mówić nauczycielom o tym, co nas niepokoi, podkreślać, że zależy nam
na współpracy. Warto używać języka mniej konfrontacyjnego i nastawionego na
utrzymanie dobrych relacji. Oczywiście, zawsze znajdą się „niereformowalni”,
ale postawa otwartości procentuje. Nie znaczy to, że powinniśmy zgadzać się ze
wszystkim, co powie nauczyciel – ustalmy, co jest dla nas niedopuszczalne (np.
odrabianie pracy domowej przez dziecko przez cztery godziny codziennie), a na
co możemy się zgodzić. Rozmawiajmy też z innymi rodzicami o naszych
wątpliwościach, ale nie w atmosferze „nagonki” na nauczyciela, a wspólnego
„przegadywania” problemu.
Przeciwnicy
zadań domowych bardzo emocjonalnie podchodzą do sugestii, by – jeśli już
zadanie domowe się pojawia – wspierać dziecko w jego wykonywaniu. Ponieważ
uważają, że to chore, by „pracę” zabierać do domu, to zachęcanie, by dziecko odrobiło
zadanie jest – według nich - swego rodzaju manipulacją. A przede wszystkim
zabijaniem kreatywności i tworzeniem uległych, wykonujących rozkazy
pracowników. A ja myślę, że to bardzo nieuczciwe wpajać dziecku przekonanie, że
życie jest pasmem przyjemności i że wszystko może przyjść bez wysiłku. Jest wiele
działań, których nie chce nam się wykonywać (np. porządki), a jednak bierzemy
się za nie, wkładamy wysiłek, testujemy swoją wytrwałość i po skończonej
„robocie” mamy poczucie satysfakcji. Czasem zadanie domowe może być takim
wyzwaniem. Piszę to na podstawie własnych doświadczeń – znam wiele przykładów
kreatywnych, autonomicznych młodych ludzi, którzy wspaniale „zapalają się” do
jakiegoś projektu, ale kiedy – jak każdy projekt – dochodzi on do etapu
bardziej żmudnego, który trzeba wytrwale przejść – oni „odpadają”; to są
dzieciaki męczące się ze swoją kreatywnością, bo żadnego projektu nie mogą
„dowieźć” do końca…
A
kwestia „przynoszenia pracy do domu”...? – ponieważ sama wykonuję zawód, który
jest moją pasją i pracę traktuję jako realizację swojego potencjału – nie mam
problemu z „przynoszeniem jej do domu”. W związku z tym w moim dziecku
kształtuję taką właśnie postawę – nauka i odrabianie zadań domowych (zwłaszcza
tych mądrych, inspirujących) to forma samorozwoju, który będzie procentował w
przyszłości. Ale przekazuję mu też informację, że oprócz pracy ważny jest
odpoczynek i wartościowe spędzanie rodzinnego czasu. Wielu rodziców boi się, że
popołudnie bez zadania domowego wypełni dzieciom granie na komputerze, czy
wiszenie na smartfonie. Pytam zatem, czy to nie od nas zależy, jak spędzamy
czas po pracy: czy potraktujemy komputer/tablet/smartfona jak elektroniczną
nianię czy zaproponujemy dziecku coś wartościowego i będziemy chcieli pobyć
razem… Nawet z nastolatkami można spędzić wartościowy czas – oglądając razem
coś ciekawego w internecie, uprawiając razem sport czy chodząc do kina.
Za drzwiami pokoju nauczycielskiego...
Narzekania…
Niestety, to wciąż jakby "odruchowy" ton i temat komunikacji w wielu pokojach
nauczycielskich. Dotyczą one często zadań domowych – że uczniowie nie
odrabiają, że – jeśli odrabiają – to tak naprawdę przepisują z internetu
(nauczyciele doskonale wiedzą o grupach na FB, na których jeden „dyżurujący”
uczeń robi zadanie, a reszta bezrefleksyjnie spisuje); że nie można nauczyć bez
zadawania prac domowych; że przecież utrwalanie wiedzy w domu jest konieczne. I
najciekawsze jest to, że są to zarówno głosy nauczycieli edukacji
wczesnoszkolnej, jak i uczących w liceum.
A to kluczowa różnica, ponieważ
badania, które przytaczałam tu wyraźnie mówią, że im wyższy etap edukacji, tym
częściej powinna pojawiać się samodzielna praca w domu. Warto jednak zadać
sobie pytanie: kiedy ten moment następuje i ile tej pracy domowej powinno być?
Jeżeli każdy przedmiotowiec zada w klasie siódmej pół godziny zadania do
odrobienia w domu, to dziecko musi poświęcić na całość co najmniej cztery
godziny. A co z uczniami z mniej zamożnych rodzin, którzy nie dysponują
spokojnym miejscem do nauki czy wsparciem rodziców – wtedy zadania domowe – o
czym wspomina w swoim liście Rzecznik Praw Dziecka – przyczyniają się do
powiększania różnic między uczniami o różnym statusie. Co zatem robić? Da się
uczyć bez zadań domowych?
Co zamiast?
Wydaje się, że wielu nauczycieli
jest „przywiązanych” do zadań domowych, bo jest to znane im narzędzie, trochę
nie wyobrażają sobie, że może być inaczej. Boją się eksperymentowania, nie mają
też często pomysłu, co wprowadzić zamiast prac domowych albo jak je
przeformułować, by naprawdę służyły dziecku, a nie je obciążały.
Zbieram tu zatem doświadczenia
własne i innych nauczycieli – dla inspiracji, ale też dla refleksji dla
czytelnika – na ile to moje, na ile mogę wyjść z mojego „pudełka komfortu” i
spróbować czegoś nowego:
- Po pierwsze: zanim zadam cokolwiek do domu, zapala mi się czerwona lampka i pytam: muszę? Co to da moim uczniom? Czy mogę te ćwiczenia przeprowadzić w szkole? A może zaproponować to zadanie dla chętnych?
- Po drugie: daję wybór, indywidualizuję: proponuję jak najbardziej różnorodne aktywności, wymyślam parę wersji zadania, zarówno pod względem treści i formy (jeden woli zrobić komiks, inny na ten sam temat woli napisać esej).
- Po trzecie: jak najmniej zadań zadawanych z dnia na dzień; raczej w formie projektów, których wykonanie na bieżąco monitoruję (np. pisanie dłuższych prac).
- Po czwarte: staram się, by zadanie domowe było angażujące, ciekawe, prowokujące; by trzeba było wejść w relacje z kimś (wywiady, sondy), by trzeba było wyjść z domu (zdjęcia, filmiki), by trzeba było pomyśleć (problemy, zagadki, wyzwania).
- Po piąte: zadania sprawdzam, doceniam i oceniam – kształtująco.
- Po szóste: inspiruję się bezustannie dobrymi pomysłami innych nauczycieli; polecam Wam bogaty zbiór tu i tu.
A gdy myślę o moich najmłodszych dzieciach, chciałabym, by ich nauczyciele zadawali takie prace domowe jak Barbara Taniewicz – nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Chotomowie; na jednym z forów nauczycielskich napisała:
U najmłodszych prace domowe powinny sprzyjać
właściwemu rozwojowi i opanowywaniu umiejętności, wymagających treningu.
Dlatego w ramach tychże prac zadaję: minimum pół godziny aktywności ruchowej w
formie dowolnej (rower, piłka, trampolina, co kto ma, lubi i umie), minimum
kwadrans aktywności koncentracyjno-manualnej w formie dowolnej (klocki, puzzle,
wycinanki, rysowanie, co kto ma i lubi) oraz minimum kwadrans czytania
(dowolnie wybranej książki/gazety). Czyli mój uczeń powinien spędzać przy
realizacji pracy domowej minimum godzinę dziennie.
Żadnych skrajności.
Wszystko,
co dotychczas napisałam na temat zadawania prac domowych wzbudziło skrajne
emocje – od entuzjazmu wielu nauczycieli i rodziców po dużą niechęć – co ciekawe:
była to niechęć zarówno zwolenników zadań domowych, jak i ich przeciwników. A
ja, zgodnie z misją EduJutra, nawołuję do przyjrzenia się kwestii z wielu stron
i nie wybierania skrajności.
Praca
domowa w klasycznym rozumieniu musi odejść, ale nie można przekreślić samej
idei zadań domowych – wielu uczniom jest ona potrzebna i to właśnie z uczniami
staram się ustalać zakres, formę i jej sens. Mam wrażenie, że właśnie tak buduję
w nich odpowiedzialność za własny proces uczenia się. Zwłaszcza, gdy
wprowadzimy rozróżnienie wiekowe – czegoś innego potrzebują uczące się dzieci,
a czegoś innego ucząca się młodzież.
Pisząc, że umiejętności kształtowane w
szkole, powinny być właśnie tam kształtowane miałam na myśli to, że szkoła nie
powinna przerzucać na dom swoich obowiązków. Oczywiście, że dziecko uczy się
wszędzie, ale chodzi o to, by dom kojarzył się przede wszystkim z budowaniem
relacji z bliskimi, z wyjściem do parku, z rozmowami przy lemoniadzie…
Warto zajrzeć:
- http://bycnauczycielem.blogspot.com/2018/07/jak-zadawac-prace-domowe-prace-domowe.html
- https://www.juniorowo.pl/rodzice-chca-ocen-zadan-domowych-sprawdzianow/
- K. Robinson, Ty, Twoje dziecko i szkoła, Element 2018,
- http://www.edukacjajestfajna.pl/2016/05/po-co-i-kiedy-dawac-uczniom-prace-domowe.html
- http://wyborcza.pl/7,157035,23364369,obalamy-mit-w-finskiej-szkole-tez-sa-prace-domowe.html
- https://osswiata.pl/sterna/2017/09/28/uwolnic-prace-domowa
Photo by Matese Fields on Unsplash
Materiał godny uwagi nie tylko dla nauczycieli,ale i rodziców.Jednak,aby przekazywana w nim wiedza stała się skuteczna,trzeba o tym mówić podczas studiów pedagogicznych,konferencji metodycznych czy rad pedagogicznych.
OdpowiedzUsuńCóż... Zgadzam się. Wokół tego tematu jest tyle jadu, agresji, "okopywania się" na swoich stanowiskach, a wystarczyłoby oprzeć się na naukowych badaniach i zdrowym rozsądku... Coraz więcej na ten temat pojawia się w mediach i to wznieca oddolną rewolucję. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz.
OdpowiedzUsuńPlay Blackjack at a Casino! - Microgaming - Microgaming
OdpowiedzUsuńA classic card game goyangfc is a thrilling and gri-go.com engaging blackjack game at Microgaming. 출장안마 This fun game is now available poormansguidetocasinogambling for your device!